Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzuszoną, którą mroziła wszystkich. Irenę drażniła ta apatya, nazywała ją komedyą i unikała towarzystwa Zofii, które jéj działało na nerwy. Barona ten stan martwoty do desperacyi doprowadzał. Nieraz widząc, jak daremnemi były wszelkie sposoby rozerwania jéj, pytał zniecierpliwiony:
— Powiedz mi, co ci jest?..
Spoglądała wtedy na niego bezdusznym, pustym wzrokiem i odpowiadała krótko:
— Nic...
— Czy jesteś chorą
— Nie...
„Tak“ i „nie“... to były jedyne słowa, które z zamkniętych ust jéj dobyć można było. Reszty słów jak-by zapomniała. Dusza jéj zdawała się nie czuć, nie myśléć, nie żyć...
Jednego dnia do miasteczka przybyła trupa wędrujących artystów; porozsyłano afisze po okolicy, zapowiadające przedstawienie dwóch komedyek Fredry syna: „Jedynaczka“ i „Consilium facultatis“. Obiedwie pełne wesołości, aż do przesytu, i swobodnego, luźnego humoru. Baron znał je dobrze; zdecydował się jednak pojechać na nie, głównie dla Zofii. Miał nadzieję, że ją to zabawi, rozśmieszy... Gdy jéj to zaproponował i prosił, żeby się wybrała z nimi, wstała w milczeniu i, posłuszna jak dziecko, ubrała się i pojechała. Ale przez cały czas przedstawienia siedziała nie-