Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niego Irena. — Przypominasz pan sobie, cośmy przed kilku dniami mówili o Zosi... Pan odgadłeś powód jej dziwacznego usposobienia...
— A pani wątpiłaś wtedy, że panna Zofia będzie miała tak gminny gust, że się jej może spodobać człowiek, który w kominach i maszynach widzi poezyą. Panienki w tym wieku miewają często dziwaczne i kapryśne zachcenia...
— Nie, nie, Zosia temu niewinna — utrzymywał baron. — Dziewczyna młoda, niedoświadczona... on spostrzegł to i chciał korzystać z tego...
— Utylitarysta... — rzekł z przekąsem Maurycy — to jego fach...
— Frant... — dorzucił baron. — Szczęściem, że dość wcześnie zdemaskował się... Zosi na chwilę przewróciło się w główce; ale pewny jestem, że ta niedorzeczna miłość prędko wyszumi jej z głowy...
Tak rozumował baron; ale domysły jego nie sprawdzały się. Stan Zofii z każdym dniem się pogorszał. Nie płakała, nie skarżyła się, ale zobojętniała na wszystko; przestała prawie mówić. Jerzy i baron wysilali się, aby ją rozerwać, wymyślali zabawy, przejażdżki. Zofia brała w nich udział osobą swoją, ale dusza jej zdawała się być umarłą i zastygłą na wszelkie wrażenia. Okropnie było patrzeć na nią, jak nieraz, wśród ogólnej wesołości, siedziała z oczyma utkwionemi w jedno miejsce, bez ruchu i życia, z twarzą bladą i nie-