Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przypomniał jéj obowiązki rodu, stanowisko, jakie zajmuje i tysiączne inne argumenta... Zofia nic nie odpowiadała. Obrażona i boleśnie dotknięta duma zamknęła jéj usta. Siedziała jak automat obok niego, z rękoma opuszczonemi na kolana. Oczy patrzały przed siebie sztywnie, surowo, poważnie. Niema i milcząca jéj boleść była dziwnie przejmującą i przykrą. Barona niepokoiło to. Wołał-by był łzy, wyrzuty i skargi, niż to głuche milczenie, niż te zamknięte, blade usta.
Gdy przybyli do pałacu, Zofia udała się wprost do swego pokoju. Tego dnia nie wyszła do herbaty. Baron opowiedział córce, Jerzemu i Maurycemu zdarzenie w parku. Wszyscy byli oburzeni na Adolfa, jemu bowiem przypisywali powód zapomnienia się Zofii.
Jerzy robił sobie wyrzuty, że przez niego Adolf dostał się do ich domu i zamącił spokój rodzinny. Irena nie miała słów na wyrażenie oburzenia, że syn jakiegoś fabrykanta śmiał podnieść oczy na pannę wysokiego rodu. Była zgorszoną i zirytowaną zuchwałością parweniusza. Maurycy nie wiele wtrącał się do rozmowy, bo mu nie wypadało mieszać się w interesa familijne; jednak twarz jego wyrażała widoczne zadowolenie i tryumf z poniżenia człowieka, do którego on miał antypatyą od pierwszéj chwili.
— Pańskie domysły były słuszne — rzekła do