Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy Adolfa obok Zofii. Gniew, oburzenie odjęło mu na chwilę mowę. Zaledwie zdołał wydobyć z piersi pytanie, mierząc siostrzenicę strasznym wzrokiem:
— Zofio, co to znaczy?!
Potem, wyrwawszy jej rękę z ręki Adolfa, spojrzał na niego z pogardą i zapytał dumnie:
— Jak śmiałeś pan tu przyjść?..
— Ja wezwałam pana Adolfa... — odrzekła z powagą i spokojem Zofia.
Baron spojrzał na nią wytrzeszczonemi oczyma.
— Ty? Dlaczego?!
— Aby mu powiedzieć, że go kocham...
Oczy barona krwią nabiegły; wyznanie Zofii pozbawiło go prawie przytomności, gniew przeszedł we wściekłość, furyą. Wszystkie muszkuły jego twarzy drgały, że zdawało się, iż cała twarz karmazynowa rozleci się w kawałki.
— Co? ty... ty?.. — bełkotał niewyraźnie — ty kochasz tego?..
Przerwała mu prędko i rzekła z dumą:
— Nie obrażaj, wuju, tego, który będzie mężem moim.
— Co?., on?., ten cham?..
— Baronie!.. — odezwał się surowo Adolf, marszcząc brwi — nie zapominaj się!..
— Ty śmiesz mi grozić? Ty, ty, co wkradłeś się jak złodziej do mego domu, aby obałamucić