Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Adolfie — rzekła — szanuję pańskie powody i podzielam je. Ja również nie przystałabym na to, abyśmy ukradkiem zdobywali sobie to szczęście, które nam się z prawa należy. Ale przekonam tych, od których zależę, że dla mnie niéma szczęścia bez pana. Przyznaję się otwarcie do tego, nie rumienię się, ani wstydzę tego wyznania, bo miłość moja dla pana nie jest chwilową, kapryśną zabawką duszy; ale jest jéj potrzebą, koniecznością. Kto mi przeszkodzi ziścić to pragnienie, odpowié za moje życie!..
Była w téj chwili tak majestatycznie piękną, tak poważną, że Adolf nie śmiał nawet dziękować jéj za to wyznanie, nie śmiał zbliżyć się i ucałować jéj ręki. Pocałunek uwłaczał-by uroczystości téj chwili.
— Potém, coś pan usłyszał, czy możesz pan wstrzymać swój wyjazd?.. — spytała go Zofia.
— Zostanę.
Podał jéj rękę. Ona rękę jego zatrzymała w swojéj i szli razem czas jakiś obok siebie w milczeniu.
W tém na końcu alei ukazał się baron. Widok ten zmieszał Adolfa... chciał usunąć się od Zofii; ale zatrzymała go i rzekła ze stanowczością:
— Zostań pan — i poszła z nim śmiało wprost naprzeciw barona.
Ten stanął, jak-by piorunem rażony, zobaczyw-