Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Salusia, nie odpowiadając nic na jego pytania, wyjęła list Zofii z pod chustki i oddała mu. Adolfowi serce zabiło mocno. Domyślił się, od kogo list. Mimo to zapytał:
— Od kogo?..
Słowa z trudnością szły mu przez gardło.
— Od panienki naszej...
Adolf drżącą ręką rozerwał kopertę i przebiegł list oczyma. List zawierał tylko kilka słów. Zofia chciała się z nim zobaczyć i rozmówić... Wpatrywał się w drobne litery, jak w jakie widzenie; pismo majaczyło mu w oczach, mieniło się i drżało, i ręce mu drżały, on cały drżał rozkosznem drżeniem szczęścia i zachwytu. Ten zachwyt odurzył go na chwilę, aż Salusia musiała przypomnieć, że panienka czeka, że czas, aby szli.
— Chodźmy — wyszepnął ściśniętym głosem i poszedł za dziewczyną.
Koło wielkiej lipy, której cień szeroko pokrywał murawę, na kamiennej ławeczce siedziała Zofia. Gdy ją zobaczył Adolf, zapłonił się i nie wiedział, jak ją witać, jak przemówić. Zofia wstała, podeszła ku niemu i podała mu rękę.
— Daruj mi pan, żem go trudziła — rzekła poważnie — ale chciałam panu podziękować za uratowanie Jakóba. Zrobiłeś mi pan tem wielką, wielką przysługę, większą może, niż sądziłeś.