Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

townie nie mówiła do niego; ruszył ramionami i nic nie rzekł.
Zofia nie uważała na to milczenie i wyjechała. Pojechała galopem prosto do ochronki. Tu przybywszy, zsiadła prędko z konia, weszła do pokoju zakonnicy i zażądała przyborów do pisania. Za chwilę wyszła i zawołała Salusi; odprowadziła ją w głąb’ ogrodu, oddała jéj list i rzekła:
— Z tą kartką pójdziesz do fabryki i oddasz ją młodemu panu Schmidtowi; rozumiesz?..
— A jak mnie poznają i przytrzymają tam?..
— On cię uwolni i wróci tu z tobą.
— On tu przyjdzie... On, panienko złota! to dobrze...
I ucieszona dziewczyna poczęła całować ręce Zofii.
— Wprowadzisz go — mówiła daléj Zofia — przez furtkę, ale tak, żeby Mateusz, ani nikt go nie zobaczył; oto klucz od fórtki. Skręcisz zaraz na lewo do parku. Koło wielkiéj lipy czekać was będę. No idź, śpiesz się.
Salusia wpadła na chwilę do domu po chustkę, owinęła się nią, wysunęła się niepostrzeżenie przez fórtkę i szła pośpiesznym chodem do fabryk. Na szczęście spotkała Adolfa idącego właśnie w stronę parku. Ucieszona pobiegła ku niemu.
— Salusia! — zawołał Adolf, poznawszy ją — czego ty tu chcesz? Gdyby cię poznali...