Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że mówi nieprzytomnie, w gorączce, i trwoga ją ogarniała. Chciała co prędzéj już stanąć przy fórtce, prowadzącéj do parku; bała się ojca i jego sztywnego spojrzenia, i słów dziwacznych, więc pociągnęła go znowu i rzekła prosząco:
— Chodźmy, chodźmy!
— Chodźmy więc do téj panienki — odezwał się Mruk. — Już widać taka wola Boża.
Podał rękę córce i szedł za nią. Ale nogi nie dopisywały mu jakoś; co chwila się zataczał, potykał, jak pijany, w oczach majaczyło mu wszystko i dziwny dreszcz wstrząsał od czasu do czasu jego ciałem; oddech stawał się coraz prędszym, silniejszym i płomiennym.
— Czekaj, — rzekł do córki, zatrzymując ją. — Odpocznę, męczę się ogromnie, gorąco mi, to znowu zimno; wszystko mi się kręci w oczach, drzewa latają, gwałtu!
Podniósł ręce do góry i począł machać niemi w powietrzu, jakby się bronił, jakby coś chwytał; zatoczył się w kółko i runął na ziemię.
Organizm jego, i tak już nadwątlony, nie wytrzymał silnych wrażeń dzisiejszéj nocy; silna gorączka z nóg go zwaliła.
Salusia krzyknęła przestraszona i pobiegła do fórtki, od której ją zaledwie parę stajań oddzielało, szarpnęła za dzwonek i poczęła wołać o pomoc.