Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I dlatego chciałeś wyręczyć Pana Boga i zniszczyć go?
Jakób, zamiast odpowiedzi, mruknął tylko i kiwnął głową.
— Widzisz, do czego cię to doprowadziło — odezwał się znowu Adolf.
— A no, cóż robić? Jak kto ma nieszczęście, to już do wszystkiego. To już takie przeznaczenie.
— Czy wiesz, co cię czeka teraz?
— Ba, czy-bym się to wieszał, gdybym nie wiedział.
Krnąbne i szorstkie odpowiedzi Mruka wstręt budziły w Adolfie. Wiedział, że ten człowiek nie wart litości; chciał już zabrać się i odejść, i zostawić go losowi jego; ale przypomnienie prośby Zofii i widok śpiącej Salusi zatrzymywały go jeszcze. Chciał z brutalnej piersi dobyć choć jeden dźwięk, budzący litość, jedno słowo skruchy, które-by usprawiedliwiło uwolnienie jego, i dlatego chciał rozpocząć znowu rozmowę; ale stary Mruk, którego obecność jego niecierpliwić już zaczynała, bo przeszkadzał mu spełnić samobójstwo, co uważał za jedyny środek ocalenia się od kryminału, przerwał mu opryskliwie i rzekł:
— Dajcie mi już pokoj święty! Pocoś pan przyszedł tu po nocy pastwić się nade mną i znęcać? Mało-to czasu będziecie mieli jutro,gdy