Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak huraganem popchnięty, cofnął się ku drzwiom,, a potem na balkon, ustępując przed piorunującym wzrokiem i zaciśniętemi pięściami barona. Z przestrachu głos mu zaparł się w piersiach; dopiéro gdy stanął na balkonie, odzyskał nieco mowy i odwagi i odrzekł:
— Pójdę precz, ale wrócę, aby tobie powiedzieć: precz ztąd.
Baron stracił miarę w gniewie; gniew przechodził луе wściekłość.
— Służba! — zawołał donośnie — wyrzucić tego łotra!
Lokaje, którzy się na głos pana zbiegli, zabierali się wykonać ten rozkaz, gdy wtém wpadł między nich Adolf, blady, pomieszany i, zasłaniając ojca piersiami, zawołał:
— Kto się odważy dotknąć tego starca, żywym nie zostanie.
— Czemu się ujmujesz za tym gałganem, — zawołał baron niechętnie.
— Panie baronie, proszę milczéć! to mój ojciec.
To powiedziawszy, wziął drżącego ze wzruszenia i przestrachu ojca za ręce i zaprowadził do bryczki. Zanim baron mógł wyjść z podziwu, Schmidt i syn byli już za bramą pałacową.