Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tułał i nie miał własnego kąta. Inaczéj nie był-by pozwolił, żeby ojciec jego żył na łasce.
Głos mówiącego drżał ze wzruszenia; a łzy przerywały jego mowę. Gdy skończył mówić, pogrążył się w bolesnéj zadumie.
Barona męczyła niesłychanie ta scena; chciał raz skończyć ją. Widząc więc, że przybyły nie zabiera się do tego, sam powstał i spytał:
— Więc czegóż pan chcesz? jakiż masz cel, przywołując mi na pamięć te przykre chwile?
— Mówiłem panu baronowi, że się chcę obrachować. — Odezwał się Schmidt już twardszym i ostrzejszym głosem.
— Kto pana upoważnił do mieszania się w te sprawy?
— Kto?... Oni. Ojciec mój i siostra moja.
Baronowi teraz dopiéro się oczy otworzyły; spojrzał na mówiącego bystro, piorunująco i rzekł:
— Więc to pan jesteś?
— Tak, to ja. Przyszedłem odpłacić się baronowi za krzywdę ojca i spytać, jak on kiedyś: co zrobiłeś z siostrą moją, gdzie ją zatraciłeś?
— A ja powtórzę to, co powiedziałem ojcu twemu: nie wiem. Jam nie winien jéj zniknięciu.
— A kto winien? — spytał z oburzeniem Schmidt. — Kto ją do tego stanu doprowadził?
Baron zmarszczył brwi na to zuchwałe ode-