Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Baron ciekawie spojrzał na mówiącego, nie spodziewał się tego rodzaju rozpoczęcia, które obudziło w nim wspomnienie lat już dawno pogrzebanych i zapomnianych.
— Cóż więc z tym Schmidtem?
— Ów Schmidt miał córkę, Annę, która miała iść za mąż, za lokaja, Jakóba.
Wspomnienie to musiało być niemiłém i przykrem dla barona, bo sposępniał, zachmurzył się, i odwrócił twarz ku oknu, jakby się wstydził tego wspomnienia wobec mówiącego.
Schmidt zauważył to i nabrał odwagi do silniejszego wystąpienia.
— Jednego dnia — mówił daléj — Anna rzuciła się do nóg ojca i wyznała mu, że niezadługo zostanie matką i oskarżyła się przed nim o pokątne miłostki z dziedzicem. Po tém wyznaniu, kowal Schmidt, wypędził z domu córkę. Nieszczęśliwa poniewierała się czas jakiś pomiędzy ludźmi, aż przyszła chwila rozwiązania. Potém nie można się było dowiedziéć, co się z nią stało. Jednéj nocy zniknęła wraz z dzieckiem bez wieści.
Tu Schmidt zatrzymał się chwilę i wpatrywał się surowo, przenikliwie, w barona. Ten milczał. Zawstydzony, pognębiony. Zgryzota deptała w téj chwili jego dumę. Baron bowiem nie był nigdy rozpustnikiem; chwila, którą mu przybyły przypominał, była jedyną ciemną, brudny kartą w jego