Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Schmidta i zbudził w niéj wszystkie urazy do barona.
— Mniejsza o nazwisko, — rzekł stłumionym nieco ze wzruszenia głosem. — Nazwisko nie należy do interesu, a ja przychodzę z interesem.
Baron usiadł na krześle pod oknem i, oglądając paznokcie, spytał obojętnie:
— O cóż idzie?
— Pan baron pozwoli, że usiądę. Jestem stary już i spracowany.
To mówiąc, wziął stołek z pod ściany i usiadł na nim. Baron milczeniem zezwolił na to, lubo mu się nie podobała zbytnia poufałość przybysza. Niecierpliwił się już trochę.
— Proszę kończyć, bo nie mam czasu; — rzekł szorstko — z czém pan tu przybyłeś?
— Przyszedłem załatwić pewne rachunki z panem baronem.
— To należy do mego rządzcy, — rzekł baron, wstając.
— Przepraszam pana barona, ja mam rachunki, wyłącznie tyczące się pana barona.
— Słucham, tedy — powiedział, siadając powtórnie.
Schmidt krząknął, nastroił się surowo i rozpoczął w ten sens:
— Pan baron zapewne sobie przypomina starego Schmidta, kowala?