Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spytała Irena, topiąc w nim rozmarzone, płomieniste spójrzenie.
— Głos pani obudził mnie. Czuję znowu, że żyje, że potrzebuję tworzyć.
— Jakże jestem dumną i szczęśliwą!...
— Poemat, który w téj chwili pod natchnieniem śpiewu pani przyszedł mi do głowy, będzie nosił twoje imię.
Chciała mu coś odpowiedziéć, gdy w tém Jerzy zbliżył się do niéj z nutami i rzekł:
— Irenko! w ten ustęp musisz wiać nierównie więcéj namiętności i ognia; ot tutaj, od pauzy. Elektra mówi z oburzeniem i pogardą o wiarołomstwie matki. To należy uwydatnić śpiewem. Byłaś tu za łagodną.
— Dobrze, będę okrutną — rzekła ze śmiechem Irena.
— Dla Klitemnestry, a nie dla mnie — rzekł również wesoło, całując ją w rękę. W chwili, gdy schylał głowę, oczy Ireny patrzały na Maurycego i mówiły mu: I w téj chwili pamiętam tylko o tobie.
— Jutro — mówił daléj Jerzy, rozpromieniony i szczęśliwy — rozpocznę aryą Egiata. Rad jestem, że się wziąłem do klasycznego tematu. Rodzaj mojéj kompozycyi najbardziéj mu odpowiada. Czyż nie prawda, Maurycy?
— Co mówisz? — spytał zagadnięty, który