Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Źleś mnie pani pojęła. Wierzę w siłę tego ognia, ale nie chcę, by przy nim gotowano sobie kawę lub rosół, łub papierosy od niego zapalano. A dziś ludzie prawie do podobnych usług chcieli-by sprowadzić poezyą. Wole więc to natchnienie, co czuję w sobie, zamknąć w piersi; niech się tam doczeka raczej staropanieństwa, niż żeby miało iść, jak niewolnica, na targ i bawić łudzi, lub zostać u nich pomywaczką.
— Przypuśćmy, że pan masz słuszność co do obecnej chwili; ależ pieśń nie zginie razem z nami; dla tych, co po nas przyjdą, będzie ona gwiazda przewodnią.
— Więc dla tego niepewnego zwycięztwa za grobem mam poświęcić życie?...
— Iluż geniuszów tak zrobiło? Zapoznanym za życia świat stawiał potem posągi.
— Jesteś pani w tej chwili podobną do Laury Kordyana, która obiecuje mu w przyszłości złote góry, dlatego tylko, aby w obecnej chwili nic mu nie dać.
— Różnica tylko w tem, że Laura była wolną... Niech pan o tej różnicy nie zapomina i szczerej życzliwości nie bierze za obłudę. Ja pragnę sławy dla pana, wielkości... i nie pozwolę, byś pan dobrowolnie abdykował z tych zaszczytów i zmarniał w zwątpieniu...
— I obierasz pani do tego sposób,jakiego