Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaleźli-by tam zarobek. Przytém, jak słyszę od Salusi, Schmidt nietylko na fabryki potrzebuje tego lasu: chce on tam założyć szkołę, szpitale. Czyż takich poczciwych zamiarów nie powinniśmy wspierać?
— Ty wierzysz w uczciwość tych spekulantów? Zakładać chce szpitale, bo go dużo kosztuje utrzymywanie chorych robotników w mieście.
— Jakkolwiekbądź, zawsze to dobrze z jego strony, że pamięta o swoich robotnikach, że chce im uprzyjemnić ich los. A my, co powinniśmy wspierać takie cele, bo mamy możność po temu, bo urodzenie i stanowisko obowiązuje nas do tego, my właśnie przeszkadzamy.
— Jakto? więc chcesz, żebym kilkaset morgów najpiękniejszego parku, urządzonego z takiém staraniem, oddał na łup siekiery tych fabrykantów? bym twoję Zofijówkę otoczył kominami i zadymił sadzami? Czy ty pomyślałaś, co-by to było?
— Może spokojniej-bym czas tam przepędzała przy turkocie machin, niż teraz wśród ciszy, w której nieraz napada mnie dziwny niepokój, gdy myślę, że jestem szczęśliwą kosztem tylu nieszczęśliwych, że jest mi dobrze na świecie, a tylu cierpi przeze mnie. Czy sądzisz, wuju, że, myśląc o tém, można się bawić przyjemnie? o! nie. Wspaniałe cienie alei parku straszą mnie wtedy, drzewa patrzą na mnie groźnie, w szeleście ich zda mi się