Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i jasną dążnością podjęta, jest produkcyjną, że jałmużna nie jest dobrodziejstwem, a oderwane chwilowe napady dobroczynności są podobne do gwałtownych burz letnich, które obfitą ulewą więcéj nieraz szkody, niż pożytku, przynoszą.
Te trapiące myśli o nieudolności własnéj prześladowały ją i nie dawały jéj spokoju. Nieraz napadała ją chęć cały majątek zapisać na dobroczynne cele: pozakładać szkoły, szpitale, a saméj iść do służby. I kto wié, czy-by nie ziściła była tych szalonych projektów, gdyby majątek miała w swych rękach.
Ale Zofia zostawała jeszcze pod opieką barona, on zarządzał majątkiem, który miała po matce, i była pewną, że rozśmiał-by się z jéj planów i nigdy-by nie pozwolił na ich urzeczywistnienie. Musiała więc trzymać w sekrecie pomysły swoje i nie spowiadała się z nich przed nikim, wiedząc, że ją-by wyśmiano.
— A jednak tak żyć niepodobna! — mówiła do siebie niecierpliwie. A przecież tyle lat żyła tak, przecież i dawniéj widziała koło siebie nędzę, nieszczęście, i pozwala im spokojnie istniéć obok siebie, żyjąc sama swobodnie, wesoło, zbytkownie. Cóż ją tak nagle zmieniło? co jéj otwarło oczy? Może nie umiała-by na to odpowiedziéć, może nie zdała jeszcze sprawy z tego przed sobą samą. Wyręczymy ją przed czasem i powiemy czy-