Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sami przez się umieli stworzyć dla siebie i dla tysiąca biednych źródło zarobku i bytu. Porównywała ich życie ze swojém i z życiem tych, co ją otaczali, i widziała ogromną różnicę. Przekonała się, że w porównaniu do fortuny, jaką posiadali, do stanowiska, jakie zajmowali — nic prawie nie zrobili dla drugich; że życie ich całe, pomimo idealności pozornéj, było tylko wegetowaniem samolubów. To ją gryzło, martwiło, bolało, to sprawiałо jéj niezadowolenie i czczość. Nieraz w takich chwilach zrywała się, kazała siodłać konia i wyjeżdżała to do ochronki, to do wioski; tam zaglądała do chat, sypała hojną ręką datki dla biednych, pomagała do polepszenia gospodarstwa, sprawiła dzieciom nową odzież i tym podobne czyniła dobrodziejstwa. Ale po kilku tygodniach przekonywała się, że jéj czyny przepadały w ogólnej nędzy i niedbalstwie, jak krople wody w piasku, bez śladu, nie widziała owoców swoich usiłowań, i to ją zniechęcało, niecierpliwiło. Gniewało ją, że ona, dziedziczka bogatych włości i majątku, chcąc zrobić ludziom dobrze, nie umié; że dwaj fabrykanci, ludzie bez przeszłości, bez imienia, bez stosunków, znaczą więcéj w społeczeństwie, niż ona, że praca ich dla tych łudzi tak błogie wydaje owoce. Nie umiała sobie téj wątpliwości rozwiązać, i nikt nie umiał jéj tego wytłómaczyć, że tylko systematyczna, ciągła praca z pewnym planem