Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okrzyk, którym robotnicy dziękowali swemu właścicielowi, był pewnym, że bunt już rozpoczęty, i w téj chwili podpalił gmach, w którym się znajdował. dla wzniecenia tem większego popłochu, pobiegł do dzwonnicy bić na alarm, a potem ze smolnemi wiechciami słomy udał się w inną stronę fabryk, wołając po drodze:
— Biegnijcie! tam bracia wasi walczą o swoje prawa! Śmierć Schmidtowi!
Żądza zemsty tak go zaślepiła, że nie widział, iż nadbiegający ludzie z zadziwieniem i zdumieniem przysłuchywali się tym krzykom jego, mając go za waryata; dopiero kiedy spostrzeżono w ręku jego pęki słomy, gdy któryś ze stojących krzyknął: to on podpalił fabrykę! — rzucono się na niego i, mocując się z nim, przyprowadzono przed dom Schmidta. Tu już nie bronił się, ani szamotał. Skoro zobaczył, że pożar ustał, że ci, których sądził nieżywymi, żyją, że wspólnicy jego teraz groźne pięście przeciw niemu podnoszą, widział, że niema nadziei uratowania się i poddał się w ponurem milczeniu losowi.
Oburzenie na niego było tak wielkie, że skoro tylko się pojawił, rzucono się ku niemu i poczęto bić, szarpać, kopać. Kto wié, czy-by nie skończył był pod razami robotników, gdyby nie Adolf, który, widząc to, poskoczył w środek roznamiętnione-