Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cyi, rzucając spojrzenie w stronę, gdzie siedziała owa dama, owinięta przed chłodem nocy w ponsowy szal.
Była to jedna z tych piękności, jakie nie często się spotyka; jedna z tych, o których Dumas powiada, że mają rysunek. W ruchach miała wdziek i elegancyą, linie profilu szlachetne i czyste, twarz bladą i czarne oczy. Czoło może trochę było zachmurzone, usta za dumne; ale umiała łagodzić tę surowość smętnym uśmiechem, który na jej twarzy miał najrozmaitsze odcienie, począwszy od takich, w których uśmiech jest tylko jałmużną, rzuconą z łaski, aż do tych, w których odsłaniają się sympatye serca. W tej chwili zmęczenie, czy znudzenie, odpędziło uśmiech, gdy mówiła do męża, który zbliżył się do niej:
— Czy są konie? — spytała.
— Są. Zaraz każę przenieść rzeczy.
— Ach, jak to długo trwa! to umrzeć można z nudów!
— Zaraz pojedziemy.
Mąż oddalił się. Dama zwróciła się do obok siedzącego mężczyzny i rzekła, krasząc słowa uśmiechem przyjaznym:
— Pan pewnie żałować musisz, żeś się dał namówić do tej podróży z nami. Znudzisz się tu okropnie. Po Medyolanie pobyt w Zalesiu — to do-