Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

, a on z tej wyżyny poglądał naokoło z uśmiechem pełnym słodyczy i miłości, — Zofia w zapomnieniu otworzyła także usta, jakby chciała głos swój zmieszać z głosem ogólnej radości, i wyciągnęła rękę do góry. Zdawało się jej, że widzi pochód tryumfatora. I wistocie był to tryumfator, który zwyciężył tysiące serc. Zofia w niemym zachwycie stała, zatopiona w tym widoku. To też nic dziwnego, że nie słyszała mówiącej do niej Salusi, nic uważała палге1, że ta się przy niej znajduje.
Dopiero kiedy Adolf zniknął jej z oczu wśród robotników, kiedy muzyka marsza zagrała, Zofia odctchnęła, jakby przebudzona ze snu, spójrzała wkoło siebie i, zobaczywszy Salusię, rzekła:
— Jesteś tu?... to dobrze.
— Widziała go panienka?
— Widziałam — odrzekła i, ściskając dłoń dziewczyny, mówiła po cichu: — Dziękuję ci, Salusiu, żeś mnie tu przyprowadziła.
Muzyka z marsza przeszła w narodowy taniec, ochocze pary stanęły wnet w kole. Pomiędzy niemi zjawił się znowu Adolf i, wodząc oczyma wśród ludzi, spytał donośnym głosem:
— Gdzie jest młoda dziewczyna, co mi ten bukiet podała?
— Córka Jakóba?
Wszystkich oczy szukały dziewczyny i zwró-