Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy się tak naradzali wśród gwaru ludzi i dźwięków muzyki, naraz zapanowało w zgromadzeniu milczenie. Ta nagła cisza zmieszała ich, spojrzeli po sobie, potem po drugich, i spytali;
— Co to?
— Uciszcie się! stary Schmidt chce mówić! — odezwał się ktoś z tłumu.
Spiskowi spojrzeli w tamtę stronę, i rzeczywiście zobaczyli starego Schmidta, stojącego na stole, a obok niego jego syna.
Stary Schmidt chwilę jakąś patrzał po zgromadzonych, jakby szukał słów do przemowy, jakby czekał na zupełne uciszenie się; potem tak przemówił:
— Przyjaciele moi! Przed kilku tygodniami przedstawiłem wam syna mojego; dziś przedstawiam go wam jako wspólnika mojego, a waszego starszego.
— Niech żyje! — zawołali chórem wszyscy, wyjąwszy owych w zmowie będących, którzy ponurem milczeniem przyjęli tę nowinę.
Schmidt tak daléj mówił:
— Nie potrzebuję polecać wam, byście go słuchali i kochali; on sam zmusi was do tego swojem postępowaniem. Pokochacie go, gdy go poznacie, ho nietylko własny zysk, ale i wasze dobro ma na celu. Przekonaliście się o tém już trochę, choć niedawno bawi wśród was. Dziś daje wam nowy dowód dbałości o was. W dniu swoich imienin nie