Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

botników świątecznie postrojonych. Stanąwszy przed oknami własciciela, głośnym okrzykiem powitali solenizanta, który wyszedł przed dom na ich powitanie wraz z ojcem, pastorem i kilku urzędnikami ze stacyi kolei żelaznéj, którzy tego dnia umyślnie przybyli w gościnę. Robotnicy zaśpiewali chórem pieśń górniczą, poczem wystąpiła Salusia z kilku dziewczętami, ofiarując solenizantowi bukiet. Ten przyjął go z miłym uśmiechem zadowolenia. Podczas deklamacyi, którą Salusia, rumieniąc się mocno, wygłaszała, Adolf przypatrywał się z zadziwiniem bukietowi przez nią podanemu. Obok staranności układu, zwróciły jego uwagę wspaniale róże, które przed kilku dniami podziwiał w ogrodzie barona. To go zastanowiło. Dziwnie spoglądał na bukiet i na dziewczynę.
Gdy się to działo na przedzie, od tylu wśród ciemności, kilku z tych robotników, którzy niedawno temu byli w mieszkaniu mruka, zebrało się w kupkę i porozumiewało między sobą tajemniczo. Szło o to, który z nich wystąpi z żądaniami, gdyż ten, na którego los wypadł, nie stawił się. Jeden wypychał drugiego, tłómacząć się, czém mógł; żaden nie miał odwagi być piérwszym. Do napadu na dom każdy z nich był przygotowany; w pobliżu ukryli w trawie narzędzia i broń, ale rozpocząć nikt nie śmiał.