Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— А cóż... będą się bawić, tańcować...
— A ty nie będziesz tańcować?
— Nie wiem. Ale ja wolała-bym patrzeć na niego.
— Dziwna jesteś, moja przytulijko... Mówisz o nim, jak o jakim świętym...
— Bo też on świętym dla mnie, panienko, od czasu, jak mi uratował życie. Ja wtedy miałam go prawie za Boga samego...
— Blużnisz, Salusiu — odezwała się surowo nieco Zofia, zgorszona tem porównaniem.
— Nie bluźnię, panienko — odparła dziewczyna — bo czyż to nie sam Pan Bóg zesłał mi go wtedy? Kiedy sobie wspomnę tę chwilę okropnego strachu, gdy za plecami czułam już gorący płomień, który miał mię zaraz ogarnąć, a przed sobą widziałam łudzi, cofających się z przerażeniem ode mnie i czytałam w ich oczach, że już niema dla mnie nadziei, że muszę zginąć; aż tu nagłe on zjawił się i poskoczył na ratunek... o! panienko, wtedy nie mogę mówić o tym człowieku inaczej, tylko, że mi go Pan Bóg zesłał. W głosie jego zdawało mi się wtedy słyszeć głos Pana Boga samego.
Dziewczyna mówiła te słowa ze łzami w oczach 1 z takim zapałem i zachwytem, że on udzielił się i słuchającej; i ona czuła uwielbienie dla niezna-