Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mowy nie pomogły. Uparcie stał przy swojém. Nawet, gdy baronówna chciała jego wraz z córką zabrać do siebie, odrzucił tę propozycyą, przekładając pozycyą dozorcy w fabrykach Schmidta nad wygodne życie w parku. Miał jakieś powody do tego, z których nie chciał się nikomu zwierzyć. Raz tylko, gdy córka do próśb innych dołączyła i swoje, odrzekł jéj szorstko:
— Nie chcę, nie chcę. Baronówna-by sądziła, że nam łaskę robi, — a to ja jéj łaskę robię. Milczenie moje miliony dla niéj warte. Mateusz wié o tém dobrze. Ale milczenie do czasu tylko. Przyjdzie kiedyś chwila obrachunku z baronem, i nie będę milczał. Wdzięczność dla baronówny mogłaby mi być przeszkodą do tego. Nie chcę więc za nic jéj być wdzięcznym.
Córka z tych słów niewiele się domyśliła; zrozumiała tylko, że ojciec nie pozwoli na przeniesienie się do pałacu. Baronówna nie mogła zrozumiéć tego dziwactwa; gniewało ją to i niecierpliwiło; ale nakoniec zgodzić się na to musiała. Zobowiązała tylko dziewczynę, aby do niéj codzień do parku przychodziła. Tam sprowadziła pianino z zamku i zajęła się sama uczeniem śpiewu, a potrochu i edukacyą dziewczyny. Ażeby zaś skrócić jéj drogę, kazała w parkanie, dotykającym do fabryk, zrobić dla niéj furtkę. Ale dzieci robotników, przyzwyczajone do towarzystwa śpiewaczki