Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W jaki sposób?
— Zobaczycie. To moja rzecz.
Robotnicy nie pytali więcéj; znali nienawiść mruka do Schmidta i wierzyli, że ich nie zawiedzie.
Po ich odejściu, Jakób długo stał w oknie i w ponurem milczeniu przysłuchywał się radosnym śpiewom, dochodzącym go z daleka.
— Cieszcie się, śpiewajcie mu i uśpijcie tem jego czujność. Będzie on miał gorzkie przebudzenie! i on, i ojciec.
Po chwili namysłu rzekł:
— A może-by syna ocalić? On ocalił mnie i dziecko moje. Ale jak? Niéma sposobu. Musi i on pokutować za ojca. Powiedziałem sobie: zniszczę ich — więc zniszczyć muszę. Nie chciał on być moim szwagrem, to ja będę czém inném dla niego. Siostra zeszła na psy — on zejdzie na dziada.
Pomimo takiego odgrażania się, widać było pewne wahanie w twarzy Jakóba, w miarę, im chwila stanowcza bardziéj się zbliżała. Czuł całą ohydę postępowania swego względem Schmidta, i choć wmawiał w siebie, że ma prawo mścić się na nim za krzywdę, jakiéj doznał od niego, to jednak głos wewnętrzny osłabiał to przekonanie. Prawda, że odmówieniem ręki siostry zadrasnął Schmidt głęboko serce jego, bo Jakób kochał niezmiernie tę dziewczynę. Ale od tego czasu tyle już lat minę-