Strona:Maurycy Mann - Literatura włoska.djvu/202

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Pod grozą żywot wiedziem nieszczęśliwy:
    Zjawili się lu trzej srodzy olbrzymi,
    Nie wiem, z pod jakich słońc i z jakiej niwy,
    Ale z siłami naschwał ogromnemi;
    Ci przemoc mają i dowcip złośliwy;
    Trudno się bronić, nie zrównamy z nimi;
    Przerywają nam codzienne pacierze,
    Nie wiem, co czynić, gdy Bóg nie ustrzeże.
    Święci ojcowie, co na puszczach siedli,
    Kiedy ich życie było cne i prawe,
    To z łaski Bożej byt rozkoszny wiedli
    I nie z szarańczy samej mieli strawę;
    Lecz wiedz, zsyłaną z nieba mannę jedli.
    A my tu widzim obiady plugawe:
    Co dnia kamienie, rzucane gdzieś z kąta
    Od Alabastra i od Passamonta.
    Lecz nadewszystko Morganta się strzeżem.
    Ten buki, sosny wyrywa i strzela;
    Często padają aż tu pod alkierzem.
    Nie zbrzydnież, człeku, i klasztor i cela?»
    Gdy na cmentarzu tak stoi z rycerzem,
    Leci głaz: mało nie zdusił Rondela,[1]
    Ręką olbrzyma posłany po dachu.
    Koń przerażony rzucił się ze strachu.
    — «Bóg, kawalerze, niech cię ma w swej pieczy!» —
    Zawoła opat: — «Patrz, już manna pada». —
    — «Przykre, mój ojcze, dzieją się tu rzeczy;
    Temu coś nie w smak, że mój Rondel śniada,
    Może to konia z narowu wyleczy...
    Ba, ba! lecz siłacz musi być nielada». —
    Odpowie przeor: — «Kiedyś pewnie, tuszę,
    Górę tu zwalą te pogańskie dusze».

    Roland z błogosławieństwem przeora udaje się na poskromienie olbrzymów; — zabija Passamonta i Alabastra, następnie szuka Morganta.

    Morgant miał pałac pewien pośród lasu:
    Z chróstu i gliny była chata dzika;
    Tam po zwyczaju swym zażywa wczasu,
    I tam spać idąc, na noc się zamyka.
    Roland się do drzwi tłucze; od hałasu
    Ze snu ciężkiego olbrzym się ocyka,
    Idzie otworzyć, jak człowiek półżywy;
    Tej nocy sen śnił dziwny i straszliwy.
    Miał to widzenie, że wąż jadowity
    Skoczył nań, a on do Mahomy biada,
    Ale Mahoma był mu nieużyty;
    Zatem do Chrysta korne ręce składa.
    Jego to świętą opieką okryty,
    Wychodzi cało; więc wstał i powiada
    Bełkotem: «Kto tam do drzwi tak łomota?»
    «Dowiesz się» — rzecze Roland — «otwórz wrota!
    Ten ja ci koniec, co twej braci, zrobię;
    Uderz się w piersi i żałuj za złości;
    Mnisi mię tutaj posyłają k’tobie,
    Tak się podoba Bożej Opatrzności:

    1. Koń Rolanda.