Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się pracy, miodziarki nie lecą na kwiaty, poświęcając się dzisiaj dziełu wymiaru sprawiedliwości. Na ścianie miodonośnej drzemie zwarte grono leniwców, nieświadomych, że groźna chwila nadchodzi. Nagle tłum gniewnych dziewic wyrywa ich z rozkosznego bezwładu. Budzą się ogłupiałe, nie wiedząc, co znaczy to najście, nie wierzą własnym oczom, a zdumienie ich formułuje się z trudnością, torując sobie drogę poprzez męty rozleniwienia, jak promień światła wskroś bagniska.
Wydaje im się, że stały się ofiarą pomyłki, spoglądają wokół osłupiałe, potem zaś budzi się w ciasnym mózgu naczelna myśl kierownicza ich życia i usiłują skierować się ku jadłu, by się pokrzepić. Ale minął już czas słodkiego jadła i picia lipowego nektaru, nie dla nich już ambrozja z szałwi, nostrzyku, koniczyny i majeranku. Niema już wolnego dostępu do uroczych, pełnych antałków woskowych, otwierających szeroko, gościnnie i ochotnie słodkie swe wnętrza, nastał czas inny, a grono nieszczęśliwców otacza zbity wał morderców, najeżony lasem jadowitych włóczni. Zmieniła się doszczętnie atmosfera ula. Rozkoszny, pokojowy zapach miodu ustąpił miejsca gorzkiemu oparowi trucizny, która w tysiącach małych kropelek połyska na ostrzach żądeł i napełnia powietrze odorem, podniecającym do zawiści i zemsty.