Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zanim sobie zdołały zdać sprawę z tego, że niebiańskie ich bytowanie rozpadło się w gruzy przez niepojętą przemianę praw, rządzących dotąd szczęśliwą republiką, na każdego z nich napada trzy, czy cztery wykonawczynie wyroku. Przerażone umykają, kręcą się i wiją, a mścicielki starają się odgryźć im skrzydła, przeciąć więź tułowia łączącą go z klatką piersiową, oderwać różki i odłamać nogi, a co najważniejsze odnaleźć szparę w płytkach chitynowych pierścieniowego pancerza, by utopić żądło w jego brzuchu. Wielkie, zwaliste, ale bezbronne, bo pozbawione żądeł nie stawiają nawet oporu, starają się wymknąć, albo też wystawiają powierzchnię spasłego cielska na ciosy, które spadają na nie masowo. Przewrócone na grzbiet, grzebią się niezdarnie, trzymając w potężnych łapach prześladowczynie, które nie puszczają zdobyczy, albo znowu, kręcąc się wkółko koło własnej osi, wprawiają wszystko w szalony wir, który jednak szybko ustaje, bo siły ich są na schyłku. Po chwili wygląd ich staje się tak smutny, że zjawia się w sercu patrzącego litość, bliska zawsze wymiaru sprawiedliwości u człowieka. Litość ta niezawodnie wyjednałaby łaskę w warunkach naszych, ale srogie robotnice nie znają uczucia litości, są jeno wykonawczyniami głębokiego i bezwzględnego prawa natury. Skrzydła biednych trutniów zaściełają ziemię, włosy powy-