Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chetna jego dusza pojmując dobrze całą anormalność położenia, staczała nieustanną walkę z wrodzoną mu dumą i drażliwością charakteru. Zerwać z tą kobietą, porzucić ją? — nieraz był gotów to uczynić, lecz chociaż jej postępowanie względem niego raniło mu serce, stłumiało i gasiło w nim stopniowo przywiązanie do niej, przecie mówił sobie: „musisz zostać, musisz wytrwać do końca!“ Mniemał on, iż wierność i trwałość takiego potępianego zwykle przez świat, a przedewszystkiem przez własną rodzinę stosunku, może być jego uszlachetnieniem, usprawiedliwieniem.
Młodszego od niej wiekiem, pełnego poetycznej fantazyi i stojącego na szczycie wziętości mistrza tonów, kochać mogła; zchorowanego, upadłego na duchu i siłach fizycznych, pozbyć się teraz chciała. Z początku dawała mu to do zrozumienia delikatnie, potem wyraźniej, wreszcie zbyt nawet otwarcie. Skargi jej na męczące czuwanie przy łożu chorego, czynione często w jego obecności, powtarzały się coraz częściej. On ją zaklinał, aby tego nie czyniła, aby nie odmawiała sobie przyjemności i rozrywek, do których przywykła; widzieć ją zadowoloną, szczęśliwą, wyrozumiałą, było, zapewniał, najgorętszem jego życzeniem. Poczęły się więc wymówki dotkliwe, wybuchy gniewu,