Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aż ujrzała barona Szymona, stojącego obok Aranki. Wówczas dopiero zrozumiała nagle, niby za raptownem oświetleniem błyskawicy, w jakie to straszne niebezpieczeństwo wtrąconą została przez jej ekscelencyę, i to, że cudem niemal uniknęła zgubnych jego skutków.
Ze wstrętem i wzgardą rzuciła Arance do nóg nuty i przytuliwszy się do Mangi, w fałdach jej chusteczki ukryła rumieńcem oburzenia zapłonioną twarz.
Szymon gwałtownym ruchem schwycił Arankę za rękę i pospiesznie opuścili salon.
W pośrodek tej wysoce dramatycznej sytuacyi wpadł najniespodziewaniej jeden z najprozaiczniejszych ludzi na świecie: pan inscenizator.
— Panie i panowie, ośmielam się adresować do was najuprzejmiejszą prośbę, ażebyście raczyli pozajmować wasze miejsca w lożach. Nasz ceniony artysta przynagla, twierdząc, iż wielka już pora koncert rozpocząć.
Paolo Barkó, jak wiadomo, odszedł za kulisy natychmiast po uroczystem wypowiedzeniu swego ultimatum; nic przeto nie wiedział o tem, co zaszło po jego oddaleniu się z foyer.
Zebrani zaś panowie pomyśleli troskliwie nad tem, żeby aż do samego ukończenia koncertu nikt się do niego nie przecisnął taki, ktoby przydługim językiem manipulując, wypaplał przed nim, jakie doniosłe zmiany na świecie zaszły w ostatniej godzinie. Ze wzruszenia i przejęcia mógłby się uczuć niedysponowanym do grania…
Odcięto go przeto hermetycznie od publiczności na całe dwie godziny. Nawet Citery do niego nie puszczono.
Pana Ollósi zaś zamknięto na dwa spusty w jednej z garderób teatralnych.