Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nem liczkiem wbiegła na salę pomiędzy zebranych Citera z nutami w ręku.
Swobodny wyraz jej twarzy zdradzał, że nie wie jeszcze o niczem, co się tu stało przez czas jej nieobecności. Zwracając się do Aranki, która jakoś najbliżej drzwi stała, rzekła do niej tym świeżym świegotem młodego ptaszka przypominającym głosem:
— Oto jest walc Il baccio Arditi’ego. Znalazłam go odrazu. Musiała go jej ekscelencya śpiewać dzisiaj, ponieważ rozłożony był na pulpicie fortepianu.
Wywołało to silne wrażenie na wszystkich.
Aranka, drżąc z gniewu i pomieszania, brutalnie odtrąciła rękę cyganki, podającą jej przywiezione nuty. Została zdradzona przed całem towarzystwem, że miała tu śpiewać i jeszcze w dodatku — walca Il baccio. Dla kogo?!
Szymon roziskrzonym wzrokiem głęboko zajrzał w oczy żony.
Manga z dziką wściekłością obie ręce zaciśnięte w pięści uniosła do góry.
Baronowa Anna z załamanemi rękami upadła na pierś Zoltana.
Zawrzało w salonie, jak w ulu.
A pomiędzy temi, oburzeniem przejętemi twarzami stała, nic złego nie przeczuwająca śliczna, śniada cyganeczka młoda, z poczciwym uśmiechem na okrągłej, zarumienionej buzi, szybko oddychając z wielkiego pośpiechu.
Dopiero zdziwiona nieuprzejmem znalezieniem się Aranki, rozejrzawszy się uważniej dokoła, dostrzegła silne wzburzenie na twarzach wszystkich obecnych.
Uśmiech zamarł jej na ustach, oczy otworzyła szeroko z wyrazem zaniepokojenia i przestrachu,