Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pty, jest to otchłań, w którą on z każdą chwilą coraz głębiej zapada.
Zrozumiał, że nie ma już nic do stracenia; naraz owładnął nim szał jakiś. Zamachnął się i wybrnął znów ponad fale. Hardo głowę odrzucił.
— Więc dobrze! Skoro już nie jestem ani naczelnikiem okręgu, ani bratem pana hrabiego — to mogę zażądać od niego rachunku za obrazę, za obelgi, jakie mi tu bezczelnie w oczy cisnął.
Ogarnęła go odwaga, jakiej nigdy nie doświadczał i pragnienie śmierci.
— Jestem na pańskie usługi — oczekuję świadków. Wybierz pan, kogo chcesz.
Szymon rozejrzał się dokoła.
Nie był pewny, czy znajdzie się kto w tem towarzystwie, ktoby mu chciał oddać podobną przysługę.
— Hrabiego Ingoványi proszę, aby zechciał być po mojej strońie.
— Ja zaś pana meceńasa Kalászi.
Obaj wymienieni panowie usunęli się na stronę, ściszonym głosem naradzając się.
Aranka odetchnęła z głębi piersi z pewnym odcieniem zadowolenia:
— Nakoniec przecież chociaż raz czyn prawdziwie męzki! Żeby się tylko nie cofnął do jutra rana!
Baronowa Anna ukryła w dłoniach zapłakaną twarz.
— Oh, jakiż to dzień okropny!
Panowie Ingováni i Kalászi wyszli z framugi, gdzie się naradzali, i każdy z nich przybliżył