Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tego nie uczynię. Rzec mogę stanowczo, że nie uczynię.
Baron Szymon aż usta otworzył z podziwu na taką odpowiedź.
— Co? Jakto? Co słyszę. Pan się opierasz moim rozporządzeniom? Śmiesz nie słuchać moich rozkazów?
Pro primo, pro primo— mam honor zawiadomić pana barona, że obecnie już nikogo nie potrzebuję słuchać, nikogo słuchać już nie potrzebuję. Albowiem oto właśnie przed chwilą otrzymałem uwolnienie od służby, uwolnienie od służby, odrazu i natychmiast, odrazu i natychmiast. Pro secundo zaś, pro secundo, pan baron ze swojej strony już nikomu tutaj nie rozkazuje. Gdyby pan baron był raczył przyjąć sam i roztworzyć urzędowe pismo, zaadresowane do siebie, zaadresowane do siebie, to byłby się był przekonał, że czasy jego minęły, czasy jego minęły. I pana także ztąd eksmitują, eksmitują, cum honore, cum honore. Ministeryum zrezygnowało, ministeryum zrezygnowało! Nowi ludzie nastaną po nas, nastaną po nas, a my tu jesteśmy już zbyteczni, jesteśmy już zbyteczni. Jeżeli pan baron będzie sobie życzył, będzie sobie życzył — pojedziemy sobie per company, pojedziemy sobie per company do Czaslau, do Czaslau.
Wszystko to dzielny człowieczek wypowiedział z właściwym sobie, jowialnym humorem.
Szymon podobnym był do zahypnotyzowanego medyum, które machinalnie, odruchowo rozkazy swojego hypnotyzera wypełnia; z wyrazem osłupienia w oczach wyjął z bocznej kieszeni niedbale tam wsunięty list w błękitnej kopercie, odpieczętował go, rozłożył i przeczytał.
W liście pisano co następuje: