Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wemi łzami opłakać mi przychodzi grzech, żem tego człowieka na świat wydała?…
Wówczas stała się rzecz niesłychana.
Siłą pięści rozpychając osoby otaczające i podtrzymujące hrabinę Annę, Manga stanęła tuż przed nią.
Na twarzy jej nie znać było obawy: nie miała nic do stracenia, a skóra cygańska jest twarda, nie lęka się bata.
— Niech jaśnie pani przestanie rozpaczać i po próżnicy łez nie wylewa — mówiła głosem podniesionym, tak, że wszyscy stojący dokoła wybornie ją słyszeli. — Nie na ciebie gniew Boski i wstyd przed ludźmi spada za urodzenie tego potwora, albowiem matką jego jesteś nie ty, ale ja! Tak jest, moim on synem. Na mnie cięży przekleństwo za czyn niegodziwy, który mi złe duchy podszepnęły owej strasznej nocy… Dwóch nowonarodzonych chłopców, swojego i twojego zamieniłam, myśląc, że tem zapewnię szczęście mojemu dziecku. Twoim synem jest tamten, poczciwy, dobry, piękny i sławny artysta. Ten zaś z Gehenny rodem niegodziwiec, to mój syn! Myślałam, że gdy wilczego szczeniaka podrzucę do lwiej jaskini, to lew z niego wyrośnie! Ale oko Boskie czuwa nad wszystkiem: dobre hojnie nagradza, za złe odwetem płaci. Ze szczeniaka wilk wyrósł, który wszystkich kąsa, a mnie Bóg aż dotąd użyczył życia, abym widokiem jego zdrożności zaznała pokuty, a wyznaniem prawdy choć w części naprawiła swoją winę i pyszałka tego upokorzyła.
Głęboka cisza zaległa dokoła.
— Oszalała ta stara cyganka! — zawołała Aranka z gniewem — co ona tu robi?
Szymon udawał, że go zimna krew nie opuściła wcale.