Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wziął swoją żonę na stronę i szepnął jej pocichu do ucha:
— Wynieśmy się ztąd oględnie, żoneczko. Tu się na coś niedobrego zanosi!
Wysuwając się z sali, wpadł niechcący na ukrytego za portyerą pana Ollósi, więc poprosił go pięknie:
— Mój złoty panie kochany… jeżeliś i mnie wymienił w sprawozdaniu, wymażże to czemprędzej… Nie było mnie tutaj, nie widziałeś mnie wcale!
Baron Szymon włożył kapelusz na głowę i schwycił Arankę pod rękę.
— Chodźmy z tąd! Dyskutować tu z nikim nie warto, na słowa czasu szkoda — zaczniemy działać!
Baronowa Anna przypadła do niego ze złożonemi rękami, a chwiejąc się na nogach z wielkiego wzruszenia, osunęła się przed nim na kolana.
— Szymonie! Nie zapominaj, że jesteś moim synem! Błagam cię w imię Boga!
— Dla mnie nie ma nic ponad obowiązki mojego stanowiska! Ustępować przed niemi muszą wszelkie węzły pokrewieństwa.
Słowa te były pchnięciem sztyletu dla serca matczynego.
Obie ręce kurczowo przycisnęła do piersi i była blizką zemdlenia.
— Boże! — zawołała, lejąc łzy obfite. — Ześlij mi śmierć nagłą! Niechaj nie doczekam końca tej godziny. Przecież tak często zdarza się słyszeć, że z wielkiego bólu serce komuś pękło, a jednak większego bólu nad ten, którego ja w tej chwili doznaję, chyba na świecie być nie może! Zabij mnie, Boże! lub sama śmierć sobie zadam! Czemuż tak krwa-