Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziesz pan miał odwagę wyjść ztąd po mojem ciele, gdyż ja będę na czele!
Dokoła Zoltana zebrało się wielu innych mężczyzn, a byli między nimi i starcy w deliach, imponujący powagą, wiekiem, siwemi brodami. Żaden nie odzywał się ani jednem słowem, lecz wszyscy stali gotowi do czynu.
Naraz — ze strony, z krórej najmniej można się było spodziewać podobnego wystąpienia, przybyła Zoltanowi odsiecz.
Pan Mikulaj zacisnął pokaźne swoje pięście, i wzniósłszy kapelusz ponad głowy obecnych, jął wykrzykiwać energicznie swoim, z cudzoziemska zarywającym akcentem:
— Pan hrabia ma słuszność. Co do litery! Zapłaciliśmy rzetelnie za bilety wejścia. Chcemy usłyszeć to, na co nie pożałowaliśmy pieniędzy. Wypędzać publikę z teatru? Hoho! Nie tędy droga do Budy, mój panie. Nie jesteśmy w żadnym dzikim kraju; nie można z nami w ten sposób postępować, Ekscelencyo!
Żona jęła go uspakajać.
— Pal sześćkroćstotysięcy! To niech mnie ztąd przepędzą. Wolę drzewo rąbać, niż kark zginać przed takimi.
Wszyscy zdumieli.
Więc nawet ten oto, obcy, morawianin, a jednak wybuchnął!
Krew mu zawrzała na widok idyotycznego tyrana, powstającego przeciw własnej krwi! Krzyki, protesty, głośne oburzenia posypały się chórem ze wszystkich stron salonu.
Jeden tylko pan Balambér zachowywał dyplomatyczne milczenie.