Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żną panią twoją, przezacną publiczność razem z tobą za drzwi wyproszę!
Po sali powiał prąd powszechnego oburzenia.
Hrabia Zoltan wystąpił przeciwko tak nietaktownie poczynającemu sobie przedstawicielowi władzy.
— Spróbuj pan to uczynić — rzekł głosem spokojnym, ale stanowczym — lecz wiedz, że będziesz potem odpowiedzialnym za to, co może nastąpić.
Szymon za daleko się zapędził, zbyt silny gniew nim miotał, ażeby się mógł powstrzymać lub cofać.
— Z całemi należnemi względami, jakie mam dla państwa, proszę, ażebyście odebrali sobie w kasie to, co które z was za bilet zapłaciło, i ażebyście porozchodzili się do swoich domów. A jeżeli grzecznej tej prośby mojej nie posłuchacie, nie zbraknie mi urzędowych narzędzi, któremi was zmuszę do wykonania mojej woli. Tego zaś bezczelnego wichrzyciela wywlokę za kołnierz z po za babskich sukien!
— Jesteś pan nędznikiem! — zawołał Zoltan, przestając panować nad sobą. — Jakiem prawem ośmielasz się znieważać kobiety?
Otrzymany epitet wstrząsnął nareszcie Szymonem.
— Pan śmiesz nazywać mnie nędznikiem? — krzyknął, tupiąc nogą. — Dziękuj pan Bogu, że jesteśmy braćmi!
— Staliśmy już raz, bracia, z orężem w ręku naprzeciw siebie. Zwołaj pan policyę. Możesz. Masz do tego prawo. Ale my dobrowolnie ztąd nie ustąpimy, będziemy się bili. Zobaczymy, czy bę-