Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc listonosz udał się do pana Lebeguta.
Dla tego ostatniego miał on także w swojej torbie paksametę zupełnie podobną, jak dla barona Szymona.
Wręczył mu obiedwie, wraz z umaczanem już w atramencie piórem.
Pan Lebegut odebrał obydwa te listy i sam zapisał w kwitunkowej księdze nazwisko swoje, tudzież barona Lenke.
Listonosz odszedł sobie.
Nikt ani podejrzewał, że w chwili tej właśnie odwróciła się jedna z najznaczniejszych kart historyi naszego kraju.
Lebegut wiernie przedstawił baronowi Szymonowi odebraną depeszę.
Dignetur excellentissime!
Szymon ze złością niemal wyrwał mu list z ręki i nierozpieczętowany schował sobie do bocznej kieszeni bonżurki.
— Przeczytam to w domu.
Lebegut zaś powrócił do żony, i wraz z nią stanąwszy pod kinkietem przy ścianie, porządnie scyzorykiem rozciął kopertę swojego listu i zaczął treść jego szybko przebiegać oczyma.
Im dalej czytał, tem osobliwiej twarz mu się wydłużała, odemknął usta i złożył je mimowoli, jak by do gwizdania, oczy zaś, okrągłe już z natury, wytrzeszczył tak silnie, iż zdawało się, że wyskoczą mu z orbit.
Następnie zwrócił się do pani Fruziny i milcząc, na migi, opowiadać jej zaczął treść listu. Już się oboje wybornie zrozumieli.
Te ruchy, pokazujące kołnierz wystający, oznaczają „ministra”, ręka, półokrągło nad głową wzniesiona, a potem nagle spuszczona, „wszystko się zmie-