Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ty jesteś inicyatorem tego koncertu?… Właściwie nie z tobą chciałem mówić, ale z muzykantem.
Pan Ollósi ruszył brwiami i oczy szerzej otworzył…
Aha. Jest to także rodzaj Phaedonsowego polowania: nie szuka się samego lwa, tylko jego tropu.
— Przyślę ci go zaraz — odparł cierpliwie Zoltan.
I poszedł poszukać Paola.
Przed Szymonem dreptał wciąż Ollósi.
— Mój najmilszy panie Ollósi — rzekł mu Ekscelencya ze słodyczą, w której drgała wściekłość — będę cię prosił jeszcze o jeden dowód życzliwości. Mianowicie, racz się pan wynieść ztąd dla mojej miłości na cztery wiatry, gdzie cię oczy poniosą!
Rzecz prosta — nie złożyć tego dowodu życzliwości dla jego Ekscelencyi — pan Ollósi nie mógł, zatem usunął się z sali, ale pomimo to ręczyć śmiało można, że wszystko, co dalej nastąpiło, równie dobrze widział i słyszał, jak przedtem. Albowiem sprawny reporter, jeżeli już w żaden sposób sam zmieścić się gdzie nie może, to przynajmniej oko i ucho tam posyła.
W chwilę potem stanął przed Szymonem Paolo.
— Jestem na wasze rozkazy, Ekscelencyo.
Baron Szymon potrzymał mu przed oczyma program.
— Kto ułożył to menu muzykalne?
— Ja sam.
— Kiedy przedstawiłeś pan to cenzurze?