Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jutro dostanie dymisyę. Osieł! Daje sobie oczy zasypywać, jak piaskiem, takim programem!
— Właściwie, co pan tu widzisz tak złego?
— Co? Ależ proszę spojrzeć (tu wydobył Szymon z kieszeni program, znaleziony na biurku u żony) na pierwszym planie stoi utwór Svihrova. A wiesz pani, co to jest? nie jest to nic innego, jak „marsz Bercsényi’ego”, przy dźwiękach którego Kuruczanie kraj opuścili.
— Nie miałam przyjemności znać Bercsényi’ego i nigdy nie widziałam Kuruczan.
— A numer drugi: „Żale Biharu…” Przecież jest to istny protest komitatu Biharskiego!
— Ułożony do śpiewu? Szczególne!
— Następnie: „Leć jaskółko”. O tem to już każde dziecko wie, że wiersz do tej pieśni napisał Franciszek Rákóczi dla swojej żony.
— I czyż pokrzywdził tem kogo, że wiersze pisał do swej żony?
— Na końcu zaś stoi pewien marsz węgierski, transponowany przez Berlioza, z akompaniamentem całej orkiestry. Czy pani wiesz, który to marsz transponował Berlioz? Marsz Rákóczi’ego!
— Słyszałam go na próbie jeneralnej i zaprawdę mogę zaświadczyć, że jest to coś przewspałego.
— Nie, to nie do uwierzenia, ażeby się tu ośmielono z podobnym programem występować! Żadne porządnie ukonstytuwane państwo nie zniosłoby podobnej zniewagi.
— Czyż ten wasz porządek państwowy rzeczywiście na tak słabych nogach stoi, że go obalić może pierwszy lepszy skrzypek?
— Nie skrzypek go obali, lecz ci, którzy wa-