Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znalazła jaka dłoń pomocna, któraby mię uchwyciła i pociągnęła za sobą, rzuciłabym z uniesieniem rozkoszy tę znienawidzoną atmosferę nudów, głupoty i drobiazgów, a na skrzydłach sztuki uniosła się tam, gdzie panuje święty ogień, w którym płonie i wiecznie się odradza Fenix wielkich ideałów!
Paolo Barkó nie był wdzięcznym słuchaczem tej bombastycznej przemowy; schylił głowę i starał się nie uśmiechać szyderczo. Zachwyty artystyczne nie były mu obce; ulegał im z całą szczerością swojej prostej duszy. Ale to, o czem mówiła Aranka, rozumiał doskonale — pomiędzy wierszami.
— Odegrasz pan dzisiaj moją ulubioną piosenkę — rzekła po krótkiej przerwie Aranka. Powiadają, że i słowa i muzyka jej są utworem pewnego króla — dla królowej.
(Miała to być piosenka „repülj fecském ablakára”, [1] przypisywana księciu Rákóczy'emu).
— Tak jest. Tylko, że dzisiaj odegra ją szary proch, niewolnik — odparł z uśmiechem Paolo
— Dla niewolnicy?
— Dla królowej, pani.

— Oh, gdyby królowanie polegało tylko na udzielaniu łask, umiałabym być królową! Ale, muszę pana uprzedzić. Szepnięto mi, że po bankiecie koncertowym zebrane na nim świetne towarzystwo uda się z prośbą do mnie, ażebym zaśpiewała. Naturalnie będę się wymawiać. Ale jeżeli pan chociaż słówkiem poprzesz ogólne prośby — natychmiast dam się ubłagać i zaśpiewam. Tak dawno już nie śpiewałam, ze doprawdy nie wiem, czy potrafię? Co

  1. „Pofruń jaskółko do jej okna”.