Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie mógłbym naprzód poznać treści toastu, jakim panowie zamierzają uczcić naszego artystę podczas bankietu? Dla gazety jest to taka ważna rzecz mieć podobne szczegóły wcześniej, nim cały świat je ujrzy! Czy pani nie zechciałabyś mi podyktować nazwiska dam, fundatorek tego pięknego upominku? U którego złotnika, proszę, robiono ten wieniec? A któż go ma podać?
Odpowiedzi notował sobie ołówkiem, stenograficznemi znakami w notesie, który, dla większej wygody, nie zawahał się oprzeć o pulchne i szerokie plecy pana Balambéra.
— No, moi państwo — użalał się prezes komisyi kadastralnej — ten nicpoń używa moich pleców za pulpit Bestye ci dziennikarze, jak oni potrafią ze wszystkiego zysk dla siebie wyłowić! A nie zapomnijże pan nadmienić, że i ja tutaj byłem
Tymczasem przybyli razem Zoltan Bàrdy z artystą.
Obadwaj ubrani byli według mody tegorocznej, to jest w strojach narodowych.
Zoltan miał na sobie granatową attilę z okazałemi guzikami, przedstawiającemi wielką wartość, jako antyki, białą kamizelkę z szafirowemi haftami z Kalotaszeg, obcisłe spodnie węgierskie koloru „dzikiego gołębia” i palone buty z wysokiemi sztylpami i brzęczącemi ostrogami ze stali.
Paolo zaś zarzucił na siebie attilę czarną, aksamitną, z guzikami z ognistych granatów, wiśniowe spodnie węgierskie, krawat z długą frendzlą, zawiązany niedbale, lakierowane buty ze sztylpami i srebrnemi ostrogami.
Obaj pośpieszyli przed wszystkimi baronową Annę przywitać.