Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedy ja właściwie nie dlatego to mówię, ażeby łaskawe panie jego wysławiały, ale przeciwnie, na chwałę publiczności węgierskiej, że okazała taką, niezwyczajną ofiarność dla usłyszenia biednego, wędrownego skrzypka. Rzecz naturalna, że większą zachętą do tego był tutaj główny cel koncertu, aniżeli sam artysta. Mąż mój, gdy się dziwiłam, dlaczego mu tak chodzi o doprowadzenie do skutku tego koncertu, wytłómaczył mi, że kiedyś nasze własne dzieci mogą potrzebować schronienia w tym zakładzie, a takich, jak my, mogą być tysiące rodzin w naszym kraju. I rzeczywiście, u nas już pięcioro za czupryny się tarmosi…
Damy, słuchając tych, tak naiwnie i szczerze wypowiadanych poglądów, uśmiechały się milczkiem, spoglądając po sobie; jedna tylko baronowa Anna zachowała powagę.
— Dzisiejszy koncert będzie koroną wszystkich naszych koncertów na cele dobroczynne. Już wczoraj wszystkie bilety były wyprzedane. Entuzyazm gości zebranych jeszcze bardziej wzrośnie, gdy przeczytają program. Ale i komitet naszego stowarzyszenia nie omieszka ze swej strony złożyć artyście dowodów wysokiego uznania za to, iż z taką gotowością talentem swoim, blaskiem znanego już w Europie swojego imienia, tak dzielnie dopomógł nam do zebrania kwoty, potrzebnej do wprowadzenia w czyn naszych planów w sprawie dobra społecznego. Postanowiliśmy podać artyście podczas koncertu laurowy wieniec ze srebra, a otóż — ze srebrnego, wieniec ten stał się naraz złotym!
To rzekłszy, otworzyła aksamitny futerał, leżący na białym stoliku teatralnym.
Zapanowało między damami powszechne zdu-