Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w sercu jej zakiełkowało. Zresztą, co było dawniej, mogło dziś już nie być: baronowa Anna całą duszą uwierzyła w szczere nawrócenie swojej synowej. A wiadomo, że kobieta, gdy ufa kobiecie, odsłania przed nią bez zastrzeżeń aż do dna serce swoje, umysł i duszę.
Jeżeli się w kraju coś knuło, przez Arankę Szymon o wszystkiem mógł wiedzieć…
Ale nie było już tajemnicą przed nikim to, że w kraju naprawdę jak gdyby nowy świt wschodził.
Gdy wiosna się zbliża, tchnienie jej ludzie czują i wiedzą, że nadchodzi, nie zaglądając do kalendarza. Tak było, jak gdyby zewsząd kwiatki z pod ziemi pączki swoje wychylały nieznacznie, zwabione dobroczynnemi promieniami słońca.
I zaszła naraz taka zmiana, że ludzie przestali się martwić ciągle, narzekać, ale przeciwnie: zaczęli być swobodni, weseli, ubierać się zaczęli strojniej, jaśniej, wypogodzone czoła świadczyły o zadowoleniu, lub o ożywionych nadziejach ogólnych, zupełnie, jak gdyby na świecie zapanowało powszechne jakieś święto. Podróżni śpiewali, przygrywali sobie po drodze…
Aranka była kobietą sprytną. Zwrot, jaki nastał, przewidywała ona oddawna i całe jej postępowanie, konsekwentnie obmyślone, do tego dążyło, ażeby, pomimo nadchodzącej epoki zmian, utrzymać Szymona na wysokości stanowiska, do jakiego zdążył się wspiąć.
To też co on nieraz nadętą swoją pychą i przemocą zepsuł, to ona przebiegłością i finezyą skutecznie umiała naprawiać.
Od polityki atoli rządzą ludźmi czasami silniejsze jeszcze żywioły.