Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Działalność niewiast naszych godną jest pomnika! Dopięła celów dalszych i trwalszych, niż wygrane batalie.
Bo — wszakże na świecie całym znany jest aksyomat, że kto przeciw białogłowom walczy — walczy przeciw bogom!
W małżeństwie baronostwa Lenke zatem role trafnie były rozdane.
Szymon był prześladowcą, Aranka — orędowniczką.
Kto miał z mężem jaki zatarg, uciekał się pod okiekuńcze skrzydła jego żony. I dodać trzeba, że nie darmo.
Aranka też niebawem stanęła na piedestale sławy świętej zbawczyni, anioła opiekuńczego prześladowanych i zagrożonych prześladowaniem. Jej wpływ zwycięzko przeciwważył wpływowi surowego męża stanu.
Gdy byli razem tylko we dwoje i nikt postronny ich nie słyszał, o czem też rozmawiali z sobą? Czy i w cztery oczy w dalszym ciągu prowadzili sprzeczkę, czy też pękali ze śmiechu jedno do drugiego, przyklaskując sobie wzajemnie:
— Ot, tę scenę odegraliśmy wybornie!
Ha, może też oprócz tego jeszcze i o czem innem mieli z sobą do pomówienia.
Aranka umiała się przedstawić przed swojemi koleżankami tak gorliwą, tak poświęconą dla wspólnej sprawy, że prędko pozyskała nieograniczone ich zaufanie. Dość powiedzieć, że pokochała ją w końcu sama baronowa Anna. Zapomniała o wszystkich goryczach, przykrościach tysiącznych, tudzież upokorzeniach, jakich od niej doznała, umiała nawet przytłumić straszne posądzenie; które pewnego razu