Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chnie sposób, w jaki powitał wszechmocnego dzisiaj ministra, spotkawszy się z nim na jakiejś uroczystości w Wiedniu (a trzeba dodać, iż minister ów przed niedawnemi jeszcze czasy był adwokatem i plenipotentem hrabiego): nun lieber Doctor (!), was haben Sie neues vor?
Ale hrabia Zoltan zauważył wahanie się pana Lebeguta i z otwartą, szczerą uprzejmością wyciągnął do niego prawicę.
Pan Lebegut, oczarowany tym szlachetnym postępkiem, w obiedwie ręce ujął jego dłoń i potrząsnął nią aż trzykrotnie w serdecznym uścisku.
— Panie hrabio, panie hrabio, doprawdy!… Tyle tylko powiem, tyle tylko powiem…
Ale poczciwiec nie zdążył nic powiedzieć, bo przez ten czas już wyszedł. Natomiast w przedpokoju zaczął wołać:
— Janie; Johann! moje kalosze!
Ale rzecz prosta, nie pokazał mu się ani Jan, ani Johann, bo go nie było; sam musiał sobie włożyć i zasznurować swoje ogromne „błotochrony”.
— Dzień dobry, mój bracie — rzekł Zoltan, siadając w fotelu.
Szymon nie mógł przenieść na sobie, aby nie wytknąć Zoltanowi: „ale też wyściskaliście się za ręce z panem naczelnikiem komitatu!”
— A czemużby nie? Cóż mogę mieć przeciwko niemu? Uczciwy człowiek, cudzoziemiec, sumiennie wypełniający obowiązki swojej służby.
— Podkreśleniem wyrazu „cudzoziemiec” czynisz zapewne apostrofę do mnie?
— Do nikogo nie miałem zamiaru czynić apostrofy. Z resztą przyszedłem tu nie w celu polemizowania z tobą, ale dlatego, aby jak brat z bratem porozmawiać w pewnej bardzo delikatnej i drażliwej materyi…