Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dną przedstawicielkę swojego domu, tudzież nazwiska.
Pogłoski te oczywiście pobudzały publiczność do coraz huczniejszych zachwytów nad łabędzią pieśnią artystki.
I Zolta był w swojej loży. Przyjmował w niej dwóch gości, im też uprzejmie odstąpił dwa przednie siedzenia, a sam, skromnie, jak fiołek, w głębi zajął krzesło.
Podczas aryi koronacyjnej jednakże wysunął się naprzód, tak, że atletyczna jego postać naraz zapanowała nad otoczeniem.
A Fides rozpoczynała właśnie szereg swoich przekleństw.
Dostrzegła natychmiast hrabiego Bardy w loży.
Na scenie, ze świątyni, rozbrzmiewały uroczyste tony hymnu: Domine salvum fac regem— a Fides, z ręką wyciągniętą prosto w kierunka Zoltana, rzuca mu w oczy najefektowniejszy frazes swojej partyi: „I bądź na wieki wyklęty!”
Aluzya była tak wyraźną i tak nieosłoniętą żadnemi pozorami, że między publicznością wybuchnęły szepty.
Świadomość, że jej gest został zauważony i zrozumiany, bardziej jeszcze rozpaliła Arankę, grała znakomicie, niezrównanie. Właściwie bowiem — nie było to już grą.
Po skończeniu aktu teatr się zatrząsł od burzy oklasków i okrzyków, nazwisko Aranki rozlegało się niby grzmot przewlekły, długo niemilknący.
Gdy ukazała się z po za odchylonej kurtyny i njrzała Zoltana, z zapałem bijącego brawo, duszą jej i ciałem szarpnął prąd wściekłości. Zamiast się kłaniać, stanęła z głową hardo odrzuconą, zaciśniętemi w pięści rękoma wygrażając przed siebie i wyglądała jak wcielone bóstwo zemsty. Cała jej po-