Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego ja teraz trzymam pod mojemi stopami; co z nią uczynię, twojem dziełem będzie. Jeżeli zawołasz: „zostawmy nienawiść i zemstę ludziom trzeźwym, rozumnym! sami idźmy za szałem, za porywem fantazyi! precz z kielichem gorzkiej trucizny; lepiej bogom odkradać nektar, zakazany ludziom eliksir rozkoszy!” Jeżeli tak powiesz, wówczas rozedrę ten papier, który w ręku trzymam, na miliardy cząstek, niechaj z niego zamiast nieszczęścia na głowę hrabiego Zoltana, na nasze głowy spłynie rój motylów białych, jako dobra wróżba upojeń, jakich zaznawać w życiu umieją tylko artyści!
— Co ten papier zawiera?
— Widzisz, jaki bezmiar zaufania mam do ciebie. Dzieląc tę tajemnicę z tobą, popełniam rodzaj zdrady: a jednak nie cofam się przed tem. Pismo to podstępnie, ukradkiem zabrałam z biurka barona Lenke. Jest to list hrabiego Zoltana, adresowany zagranicę w celach zbrodniczych, przeciwnych panującemu tu dziś porządkowi rzeczy…
— Nie wierzę, ażeby hrabia taki list napisał.
— Nie wierzysz?
— Nie. Ja znam hrabiego. Jeżeli komu nie sprzyja, w oczy mu to powie, jest jego wrogiem na otwartem polu. Ale skradać się, spiskować, strzelać z po za płotu, to nie jego rola. Kto złożył dowody męztwa z orężem w ręku, ten skrytobójstwem nie splami się nigdy.
— Tere-fere. Najpiękniejsza deklamacya twoja nie zmaże dowodu, który istnieje. A gdy ten dowód dostanie się tam, gdzie wart być pokazany, pan hrabia zostanie ujęty i stawiony przed sąd wojenny.
— To bardzo być może. Ale tak samo, jak będzie ujęty, tak będzie i puszczony, skoro wykaże swoją niewinność.