Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

innej rozkoszy nad jęki i bóle tych, których nienawidzi… Wybieraj! Którego demona ty dla mnie wybierzesz, temu będę posłuszna.
— Zbyt skromne w społeczeństwie zajmuję stanowisko, ażeby moje zdanie mogło zaważyć na szali czyichkolwiek losów.
— Najmarniejszemu ze stworzeń w przyrodzie bywają nieraz powierzane zadania wszechświatowej wagi! Ten pośpiech twój gwałtowny, ta nagła decyzya wyjazdu, nasuwają mi podejrzenie, a nawet pewność, że impresaryo, kontrakt i koncerty są tu tylko pozorem, pod którym inne cele się kryją, dla nich to tak ci pilno za granicę wyjechać!
Doprawdy, mógłbym na to odpowiedzieć tylko śmiechem, gdyby nie głęboki szacunek, jaki mam dla pani.
— Nie urągaj mi swoim „głębokim szacunkiem!” Odpowiedz mi na to pytanie: czy kochasz hrabiego Zoltana Bàrdy?
— Czy kocham hrabiego Zoltana Bàrdy. Na całym świecie, jak długi i szeroki, niema drugiego człowieka, któregobym tak kochał, jak jego. Ojca mego nie znałem; on mi go zastąpił. Od niego tyko jednego nie doznałem nigdy pogardy za to, ze jestem cyganem. O, tak jest: uwielbiam go i kocham nad życie. Za niego chętniebym śmierć poniósł.
— Doprawdy?… To wiedzże, iż wolność, a może i życie tego człowieka od ciebie w tej chwili zależy.
— Odemnie?…
— Tak jest, od ciebie, przezemnie. Dotychczas jeszcze tylko odemnie, to jest od istoty, która go nienawidzi całą potęgą swojej namiętnej natury, którą zepsuł, w przepaść hańby wtrącił, zdeptał i pogardził. Ten „święty”, hrabia!… A otóż głowę